Olsztyn to dobre miejsce do tworzenia

Olsztyńska blogosfera jest tylko bytem wirtualnym i potencjalnym. Jako zbiór osób blogujących z Olsztyna. Mam jednak nadzieję, że coś się z tego narodzi i za jakiś czas zobaczymy pozytywne efekty działalności naszych blogerów. O tym, czy Warmia i Mazury to dobre miejsce do życia i działania rozmawiam z biologiem z Uniwersytetu Warmińsko Mazurskiego oraz autorem bloga „Profesorskie gadanie”, dr hab. Stanisławem Czachorowskim, prof. UWM.

Marcin Osiak: Śledzi Pan losy swoich studentów? Ilu z nich zostaje u nas, a ilu decyduje się na emigrację poza region?

Stanislaw CzachorowskiStanisław Czachorowski: Staram się śledzić losy absolwentów i w miarę możliwości utrzymywać kontakt. Ale to nie jest w jakiś sposób usystematyzowane i planowe. Zatem to nie są żadne badania naukowe czy ukierunkowane obserwacje. To raczej wyrywkowe dane i trudno na ich podstawie wyciągać jakieś wiarygodne i uniwersalne wnioski. Odzywają się do mnie absolwenci i z USA, z Wielkiej Brytanii, z Polski oraz z Olsztyna. Wielu wyjeżdża w czasie studiów (na staż, na wakacyjny zarobek), inni po zakończeniu edukacji. Niektórzy piszą z prośbą o rekomendację i wtedy wiem, że kontynuują naukę, nawet robią doktoraty za granicą. Po biologii i biotechnologii zostają policjantami, kosmetyczkami, dziennikarzami, robią doktoraty, pracują w laboratoriach. Bardzo różnie te losy się toczą. Cieszę się z ich zagranicznych sukcesów, ale po cichu żałuję, że nie realizują się u nas. Bo to strata cennego kapitału społecznego.

MO: Co Pańskim zdaniem Warmia i Mazury mają do zaoferowania dla młodych ludzi, którzy kończą studia i wkraczają na rynek pracy?

SC: Nasz region daje szansę, ale raczej tym, którzy mają już dorobek i nazwisko i którzy mają już kontakty w świecie. Zaczynać w Olsztynie jest niezwykle trudno. Ale wśród moich studentów są i tacy, którym się udało zarówno w naszym mieście, jak i w regionie. Trudniej jest u nas zacząć, niż w większych miastach, bo przeszkadza przerost biurokracji, swoisty marazm, czasem korupcja i nepotyzm. Młodym, zdolnym i ambitnym chyba łatwiej jest „wystartować” w „dalekim świecie”. Ale jak już się ma, czy to kapitał, czy to kontakty – to można działać i na prowincji, zwłaszcza w zawodach kreatywnych. Prowincjonalny klimat sprzyja pracy twórczej i innowacyjności. A dostęp do internetu umożliwia współpracę w szerokim zespole międzynarodowym , nawet na dalekiej prowincji. Wbrew pozorom z dala od wielkomiejskiego zgiełku może być lepsze życie, o wyższej jakości.

Dla moich studentów, absolwentów biologii czy biotechnologii rynek pracy jest jednak tu na miejscu niewielki. Ich perypetie na rynku pracy są dla mnie wyrzutem sumienia i motywacją do ciągłego szukania czy eksperymentowania. Czego ich wartościowego nauczyć, aby dali sobie radę w życiu? Ciągle więc poszukuję i nadstawiam ucha – co jest potrzebne, jakie umiejętności, jakie kompetencje kluczowe, jaka wiedza. A potem, w miarę moich małych możliwości, staram się to wdrażać w codziennej dydaktyce i przekonywać innych współpracowników, aby na tym czy owym się skupić w kształceniu.

MO: Historia Pańskiego bloga sięga 2005 roku. Jak narodził się pomysł na jego powstanie?

SC: Powstał za sprawą studentów i mojej ciekawości. Do komunikacji już nie wystarczała osobista strona internetowa. A kiedy niektórzy magistranci przysyłali pytania w ramach konsultacji w formie SMS-a, to trzeba było znaleźć lepsze rozwiązanie. Blog to już praca w „chmurze” a nie uwiązanie do jednego komputera i zmagazynowanych tam plików. Pisanie bloga nie wymaga umiejętności tworzenia stron i można dopisywać z dowolnego miejsca. Od 2005 roku dużo się zmieniło. Mój stary blog jest już trochę technicznie siermiężny, ale nie mogę go porzucić. To kwestia sentymentu i przyzwyczajenia.

W ostatnich latach, do konsultacji ze studentami bardziej wykorzystuję portale społecznościowe, m.in. Facebooka. Jest to kanał, który daje duże możliwości oraz praktycznie każdy z moich studentów jest tam obecny. Wcześniej eksperymentowałem także z innymi, bardziej akademickimi portalami. Pewnie za kilka lat znowu coś pojawi się bardziej wygodnego. Bo to tylko narzędzie – niezmienny jest dialog i chęć komunikowania się. Z dużą obawą przymierzam się do zakupu tabletu czy smartfona, bo wiem, że i tego trzeba będzie się niebawem nauczyć. A im człowiek starszy, tym trudniej się uczyć. I jednocześnie eksperymentować na sobie z tymi nowymi, mobilnymi formami komunikacji.

MO: Na blogu porusza Pan bardzo różne tematy nie tylko związane z Pańską specjalizacją. Do kogo jest więc on skierowany i jaka jest jego misja?

SC: Czym innym są intencje, czym innym rzeczywisty odbiór. Piszę dla siebie, bo blog jest formą notatnika. Interaktywnego notatnika – przecież pojawiają się komentarze, widzę czasem reakcje. Tak jak w rozmowie ważne jest słuchanie i reakcje odbiorcy. Piszę dla siebie, bo mówienie i pisanie pomaga myśleć i myśli porządkować. To takie mówienie do siebie na głos, gdzie korzystają z tego i inni. Po drugie piszę dla innych, bo traktuję blog jako formę wykładów otwartych i misję uniwersytetu otwartego. Teraz studentem się jest nie dlatego, że się siedzi na sali wykładowej czy ma indeks w kieszeni. Ale dlatego, że jest się ciekawym i ma się dostęp do internetu, np. w kawiarni ,gdzie jest WiFi. Studiuje się całe życie i nie koniecznie formalnie (kształcenie ustawiczne). Tak więc piszę z myślą o swoich studentach w szerokim sensie. Jako swoiste uzupełnienie wykładów czy innych wystąpień publicznych. W końcu piszę z myślą o dziennikarzach, bo traktuję blogowanie jako upowszechnianie i popularyzację wiedzy.

Liczę na pomoc dziennikarzy – to taki mój dialog, przygotować, pokazać piękno nauki, pokazać czym się zajmujemy i jak. W jakimś sensie to forma publikacji, oczywiście bardziej popularyzatorskiej niż naukowej. Forma dostosowana do odbiorcy. I liczę, że dziennikarze zaciekawieni konkretnym problemem przekażą go dalej, już lepiej i po swojemu dopracowanym. We współpracy z dziennikarzami chcę upowszechniać wiedzę. Sam nie potrafię zrobić to dobrze.

MO: Czy Pańskim zdaniem istnieje coś takiego, jak „olsztyńska blogosfera” czy raczej każdy pisze dla siebie i nie czuje potrzeby jednoczyć się z innymi blogerami?

SC: W sensie zorganizowanym nie istnieje. W sensie chęci współpracy – tak, ale ta współpraca się nie udaje (na razie). Wynika to z cech internetu – możemy tworzyć „plemiona” wokół zainteresowań a nie geograficznego miejsca zamieszkania. Blog umożliwia pokonanie odległości. Olsztyn jako miasto w niczym nie łączy. Łączą tematy. Bez spotkania w realu, w kawiarni, bez dyskutowania wokół tego, co wspólne. Olsztyńska blogosfera jest tylko bytem wirtualnym i potencjalnym. Jako zbiór osób blogujących z Olsztyna. Tak samo jak różni się praca grupie (bo w jednym pomieszczaniu) od pracy zespołowej (bo realne współdziałanie wokół konkretnego celu). Owszem, pojawiają się postulaty jakiegoś współdziałania, połączenia sił, ale brakuje pomysłu na to, co miałoby łączyć i być może brakuje charyzmatycznego lidera. A na pewno brakuje nam – jak wszystkim Polakom – umiejętności pracy zespołowej. Same chęci nie wystarczą. Mam nadzieję, że taka olsztyńska blogosfera się rodzi i za jakiś czas zobaczymy pozytywne efekty ich wspólnego działania. Olsztyn to dobre miejsce do tworzenia.

 fot.
1. PolandMFA / Flickr.com
2. archiwum prywatne