rozwój

Jak sztuczna inteligencja zmieni naszą pracę

Sztuczna inteligencja za sprawą chata GPT to temat, który od kilku tygodni w mojej bańce informacyjnej w zasadzie nie schodzi z agendy. No i wcale się nie dziwię. Jest to narzędzie, które jak tylko dojrzeje, na pewno zmieni bardzo dużo w naszym sposobie pracy. Progres jest ogromny i z każdym rokiem sztuczna inteligencja robi się coraz bardziej “inteligentna”. Jeszcze niedawno nie do pomyślenia było to, co żeby rozmawiać z czatem w naszym naturalnym języku czy żeby jakaś aplikacja generowała dla nas obrazy. A dziś ta technologia coraz bardziej zadomawia się w naszej rzeczywistości.

Sztuczna inteligencja jest na początku drogi

Choć wydawać się może, że sztuczna inteligencja jest cholernie inteligentna, to da się zauważyć, że jest to narzędzie będące jeszcze w wieku dziecięcym. Zobaczcie poniżej. Impreza nigdy się nie odbyła, zdjęcia zostały wygenerowane przez sztuczną inteligencję. Jednak jak się przyjrzycie detalom nie wszystko jest takie jak powinno

Podobnie Chat GPT. Dziś jeszcze robi dużo błędów, gada głupoty, jednak robi to z ogromnym przekonaniem. Nie wolno więc brać za pewnik informacji, które otrzymujemy

A teraz pomyślcie sobie co to będzie, jak produkt “dojrzeje”? Czy czeka nas takie połączenie z technologią jak przedstawione w firmie “Her” z 2013 roku o związku samotnego mężczyzny i systemu operacyjnego?

Sztuczna inteligencja w biznesie

No dobrze, zejdźmy na ziemię. Rozważaniem przyszłości niech zajmą się futorologowie oraz dziennikarze. My jesteśmy prostymi przedsiębiorcami. Dlatego w naszych dzisiejszych rozważaniach chciałbym skupić się bardziej w jaki sposób sztuczna inteligencja może wpłynąć na nasze małe biznesy. Widzę co najmniej kilka kierunków, w których to narzędzie może być przydatne.

Najpierw w czym może nam pomóc:

Sztuczna inteligencja już dziś jest bardzo dobrze wytrenowana. Mimo błędów jakie wciąż robi, jak poprosisz ją o dokończenie przysłowia Nie taki diabeł straszny, to w 99 proc. przypadków dopisze prawidłowo “jak go malują”. Mimo, że nie zna kontekstu ani nie rozumie co to oznacza. Po prostu wie, że tak powinno być. Sztuczna inteligencja tworzenie treści i swój trening opiera na modelach językowych, dlatego jak trzeba, to napisze ofertę językiem korzyści, coś przetłumaczy czy poda 20 powodów dla których warto prowadzić biznes. Te odpowiedzi jednak nie opierają się na zrozumieniu, a są wynikiem treningu i skomplikowanych obliczeń.

Podobnie jest z programowaniem. I choć na tym się nie znam, a kod to dla mnie język obcy, to wielu ekspertów podkreśla, że sztuczna inteligencja to też ułatwienie pracy dla programistów. Jak trzeba to napisze kod na stronę internetową albo pomoże zakodować jakąś jej sekcję. Możemy jej powiedzieć na przykład “zakoduj podstronę z ofertą w języku x” i w odpowiedzi otrzymamy kod.

A jak tworzysz obrazy czy wideo, to sztuczna inteligencja również i w tym Ci pomoże. Obrazki pokazywałem kilka akapitów wyżej. W wideo zastosowań jest znacznie więcej. Najbardziej przydatnym w mojej ocenie jest wsparcie w tłumaczeniu na obce języki. Teraz jest tak, że jak chcesz dotrzeć z przekazem do klientów na przykład w Hiszpanii, to do filmu na YouTube dodajesz hiszpańskie napisy lub dogrywasz ścieżkę z lektorem. A teraz wyobraź sobie, że dzięki wsparciu sztucznej inteligencji Ty sam zaczniesz mówić po hiszpańsku.

Zastosowań sztucznej inteligencji jest znacznie więcej. Chociażby w edukacji czy medycynie. Tu podałem tylko pierwsze z brzegu przykłady jakie przyszły mi do głowy z perspektywy swojego biznesu. Pewnym jest, że dzięki narzędziom opartym o sztuczną inteligencję firmy będą w stanie zaoszczędzić masę pieniędzy, a rozwiązania, które dotąd były zarezerwowane dla podmiotów z naprawdę dużymi budżetami z czasem się upowszechnią.

Medal jednak zawsze ma dwie strony. Sztuczna inteligencja czy Chat GPT to nie tylko dobro czy ułatwienie w pracy. To też kilka zagrożeń, które dostrzegam dla naszych biznesów.

Po pierwsze – wielu specjalistów będzie musiało dostosować się do nowej rzeczywistości. Jeśli wydawało się komuś, że do końca życia będzie copywriterem albo grafikiem, to cóż. Być może będzie, ale ta rola będzie wyglądała zupełnie inaczej. Nie będzie już musiał pisać od początku do końca, a jego rolą będzie bardziej poprawianie i redagowanie tekstów tworzonych przez sztuczną inteligencję, żeby nadać jej „ludzki charakter”. Najlepsi copywriterzy, którzy dostosują się do zmian, albo zaproponują swój unikalny styl, za który firmy będą w stanie zapłacić przetrwają. Inni, którzy zajmują się “prostym klepaniem tekstów” będą pewnie musieli poszukać sobie innego zajęcia.

Po drugie – treści tworzone przez sztuczną inteligencję – jeszcze moim zdaniem przez długi czas bez specjalnego wysiłku będzie można odróżnić od tych pisanych od początku do końca przez ludzi. I z jednej strony contentu będzie więcej, z drugiej będzie on marnej jakości i szum informacyjny może tylko się pogłebić. Będziemy więc zalewani jeszcze większą masą niskiej jakości contentu. Inną sprawą jest to, jak wyszukiwarki podejdą do takich treści i czy nie będą obniżać rankingu stron, których treści są wygenerowane automatycznie. Już dziś widzimy pierwsze oznaki tego, że Google nie lubi się z Chatem GPT.

Po trzecie – tu moim zdaniem czycha na nas duże niebezpieczeństwo. Musimy być jeszcze bardziej czujni. Technologia deep fake coraz lepiej sobie radzi z podmienianiem twarzy. A teraz wyobraź sobie, że poza wygenerowanym obrazem bliskiej Ci osoby słyszysz jeszcze jego głos. Jak odróżnić prawdziwą osobę od “podrobionej”? Już widzisz do czego zmierzam? 

Obecnie jesteśmy na etapie zafascynowania technolgią, jak na początku XXI wieku byliśmy zafascynowani pierwszymi smartfonami. Niemniej moim zdaniem jest szalenie ważne, żeby edukacja i prawo w tym przypadku nadążała za technologią. Potrzebna jest co najmniej szeroka kampania edukacyjna, która pokaże wszystkim zarówno szanse jak i zagrożenia płynące z rozwoju sztucznej intelogencji. W przeciwnym razie będziemy często czytać w mediach kryminałki na temat oszustw i kradzieży, przed którymi osobom nie będącym na bieżąco z nowinkami technologicznymi trudniej będzie się ustrzec.

Sztuczna inteligencja to temat, którego w żaden sposób nie da się ominąć. Z czasem będzie wpływać na coraz kolejne obszary naszego życia i stanie się integralną częścią pracy. Uczmy się jej, ale miejmy z tyłu głowy również drugą stronę medalu. Moim zdaniem pracy nam nie zabraknie, jednak – podobnie jak podczas innych rewolucji – za kilka, kilkanaście lat będzie ona wyglądała zupełnie inaczej od obecnej. Zawsze jest co robić, a pracy tylko przybywa. Jednak ona wciąż się zmienia. A nam nie zostaje nic innego, jak dostosować się do nadchodzącej przyszłości.

Poznajmy się

Cześć, nazywam się Marcin Osiak. Od blisko dwóch dekad zajmuję się szeroko pojętym marketingiem. Mam za sobą pracę w zarówno w mediach, jak i wielu firmach, od startupów po duże globalne brandy kończąc. Od kilku lat pomagam przedsiębiorcom rozwijać ich marketing, dlatego jeśli szukasz sprawdzonego partnera, który z jednej strony podejmie się realizacji działań marketingowych dla Twojej firmy, a z drugiej podpowie jak pewne procesy poukładać żeby zwiększyć sprzedaż w swojej firmie – zapraszam.


Marketing B2B nie istnieje?


Jakiś czas temu ktoś mi zadał pytanie co  najbardziej lubię w marketingu B2B. Odpowiedziałem, że najbliżej jest mi do teorii, że marketing B2B to bardziej skrót myślowy, ponieważ produktów czy usług nie kupuje firma jako instytucja, tylko zawsze jest to jakiś człowiek w tej organizacji. Moim zdaniem bardziej naturalnym jest budowanie marketingu w oparciu o H2H, czyli człowiek do człowieka. 


Żeby było jasne. Nie neguję absolutnie marketingu B2B. Sam działam w tym obszarze i swoje usługi kieruję do firm. Niemniej pierwsze pytanie, na jakie przy planowaniu działań marketingowych  próbuję odpowiedzieć brzmi, „kto w tych firmach jest moim klientem”. Zdefiniowanie odbiorców to jeden z najważniejszych elementów planu marketingowego. Bo zanim zdecydujemy co chcemy powiedzieć i przy pomocy jakiego kanału, w pierwszym rzędzie trzeba ustalić kto ma ten komunikat odebrać.


Tworzenie person

Co warto wiedzieć na temat swoich odbiorców?
Oto przykładowe pytania, na które warto znaleźć odpowiedź:

1. Demografia. Kim jest Twój odbiorca? / wiek, płeć, wykształcenie, miejscowość zamieszkania, stan cywilny, wielkość gospodarstwa domowego, dochody, posiadane dobra;

2. Praca. Czym się zajmuje? / rodzaj wykonywanej pracy, stanowisko, wielkość firmy;

3. Cechy psychologiczne.  / wartości, przekonania, motywacje, postawy, motto życiowe;

4. Marki, którymi się otacza

5. Media, z których korzysta. / prasa, radio, telewizja, internet 

6. Biegłość w posługiwaniu się technologiami i internetem

7. Rytuały. / Jak wygląda jego lub jej typowy dzień? O której wstaje, co czyta do śniadania, jak jeździ do pracy, czym się zajmuje w czasie wolnym. 

8. Ból Jakie problemy możesz pomóc mu rozwiązać? 

9. Wartości Co ceni i jakie ma ambicje? 

10. Strach Czego się obawia? Część odpowiedzi na powyższe pytania znajdziemy w swoim systemie CRM, część w Google Analytics, część w social media. Niektóre odpowiedzi musimy jednak antycypować bazując na własnym oraz swoich współpracowników doświadczeniu.

Co nam to da?

Gdy wiemy kim jest klient, jakie stanowisko pełni w firmie, jaki jest jego poziom decyzyjności, skuteczniej możemy zaplanować pozostałe elementy komunikacji. Inne korzyści będą ważne dla człowieka, który na co dzień będzie korzystał z naszego rozwiązania, a inne dla osoby, która podejmuje decyzje o zakupie. Znając klienta z większą precyzją można dopasować kanały komunikacji oraz treść przekazu. 


Między bajki można też wstawić mit, że Facebook nie sprzedaje. Według raportu Digital in Poland 2021 z samego tylko Facebooka w Polsce korzysta 18 milionów osób. W dalszym ciągu są tam więc praktycznie wszyscy. Kluczem jest więc dotrzeć do odpowiednich osób. Mimo coraz liczniejszych afer, w 2021 roku ekosystem Facebooka wciąż może być piekielnie skutecznym narzędziem reklamowym. Mając wiedzę co i komu chcemy powiedzieć, łatwiej będzie „zagonić” platformę Marka Zuckerberga do realizowania własnych celów.


Nie firma kupuje, a człowiek

Warto zapamiętać to zdanie. Nawet, jeśli masz w ofercie bardzo specjalistyczne produkty, jak choćby szkolenia z prowadzenia działań w mediach społecznościowych. To nie kupuje ich od Ciebie firma jako instytucja, a robi to jej właściciel czy szef marketingu. Człowiek z krwi i kości taki sam jak Ty i ja. Jeśli to zapamiętasz i zaczniesz myśleć o swoim marketingu w ten sposób, to jestem przekonany, że Twój kalendarz zapełni się szybciej nowymi zleceniami. Czego z całych sił Ci życzę.

Poznajmy się

Cześć, nazywam się Marcin Osiak. Od blisko dwóch dekad zajmuję się szeroko pojętym marketingiem. Mam za sobą pracę w zarówno w mediach, jak i wielu firmach, od startupów po duże globalne brandy kończąc. Od kilku lat pomagam przedsiębiorcom rozwijać ich marketing, dlatego jeśli szukasz sprawdzonego partnera, który z jednej strony podejmie się realizacji działań marketingowych dla Twojej firmy, a z drugiej podpowie jak pewne procesy poukładać żeby zwiększyć sprzedaż w swojej firmie – zapraszam.


Getting Things Done – skuteczna metoda na ogarnięcie kalendarza

Praca na etacie, prowadzenie własnej firmy, czas na życie rodzinne, treningi i odpoczynek. Dużo tego. Dlatego, żeby nie nawalić w żadnej z dziedzin konieczne jest odpowiednie planowanie. Inaczej prędzej czy później coś się na pewno wykolei. Do tej pory testowałem całą masę narzędzi i technik, jednak od kilku lat najbardziej sprawdza się w moim przypadku działanie oparte na metodologii Getting Things Done wymyślonej i opisanej przez Davida Allena.

Jak działa ta metoda? W wielkim skrócie: celem Getting Things Done jest zwolnienie umysłu od konieczności pamiętania o wszystkim, a jednocześnie zapanowanie nad zobowiązaniami jakie posiadamy. Pracowanie w systemie GTD składa się z kilku etapów: 

  • Kolekcjonowanie
  • Analiza
  • Porządkowanie
  • Przegląd
  • Realizacja

Co się pod tym kryje?

Kolekcjonowanie – zbierasz w jednym miejscu – Allen to miejsce nazywa inboxem – wszystkie sprawy i zadania, które musisz wykonać. Może to być kuweta na biurku na drukowane materiały, aplikacja do zarządzania zadaniami, skrzynka odbiorcza w programie pocztowym – cokolwiek jest dla Ciebie wygodne. I w tym miejscu zbierasz wszystko, co zalega w Twojej głowie. Telefony do wykonania, rzeczy do zrobienia, rzeczy do kupienia, spotkania, o których trzeba pamiętać i co tam jeszcze się przypomni. Wyrzucasz z głowy wszystko co się tylko da.

Analiza – W regularnych odstępach czasu, np. raz dziennie, raz w tygodniu, przeglądasz inbox. Ważne – zajmujesz się jedną rzeczą naraz. Nad każdą sprawą, która wylądowała w inboxie się pochylasz i odpowiadasz na szybkie pytanie. Czy ta sprawa wymaga mojego zaangażowania? Jeśli nie – ląduje w archiwum, na liście „kiedyś / może” lub w koszu i o niej zapominasz. Jeśli tak, decydujesz czy to na pewno zadanie dla Ciebie. I albo delegujesz, albo – jeśli zrobienie tego wymaga mniej niż 2 minuty – robisz to od razu, po czym sprawa ląduje w archiwum i o niej zapominasz, albo  odkładasz do kalendarza lub listy zadań z odpowiednim oznaczeniem czasu, miejsca i kontekstu w jakim do tego wrócisz.

Porządkowanie – niejako kolejny etap analizy. Zadania, które zdecydujesz, że musisz jakoś zaplanować i wykonać segregujesz – albo wrzucasz do kalendarza. Jeśli wymagają wykonania w ściśle określonym czasie, albo do miejsca, w którym prowadzisz swoje projekty – u mnie od dobrych 8 lat jest to narzędzie Todoist. David Allen w metodzie Getting Things Done sugeruje konteksty np. „w domu”, „w biurze”, „w samochodzie”, „przy komputerze” itp. W ten sposób niezależnie od sytuacji zawsze możesz coś zrobić, a także eliminujesz w swoim dniu tzw. puste przebiegi. I np. jak jedziesz samochodem, to w tym czasie obdzwaniasz po kolej osoby, do których masz zanotowane, żeby zadzwonić.

Przegląd – David Allen w książce „Getting Things Done” sugeruje przynajmniej raz w tygodniu gruntowny przegląd kalendarza i wszystkich projektów, żeby upewnić się, że wszystkie dane są aktualne i zadania prowadzą w odpowiednim kierunku do realizacji celu.

Realizacja – Czyli po prostu sięganie do zadań – w zależności od kontekstu i wykonywanie ich. Jedno na raz.

I jeszcze na koniec słowo wyjaśnienia. Wg Davida Allena i metody Getting Things Done zadanie to jest pojedyncza czynność jaką mamy do wykonania. Jeśli zrobienie czegoś wymaga większej ilości kroków – to w definicji Allena, to jest już projekt. Na przykład: jeśli masz do zrobienia jakiś raport, to to będzie projekt, a zadaniami w tym projekcie będą: znaleźć dane, spytać o niezbędne informację osobę X, przeanalizować wyniki, ułożyć prezentację, itp.

Tyle teorii. Jak to się sprawdza w praktyce? 

Nie ma co kropka w kropkę stosować metody opisanej w książce. Najlepiej jest potraktować ją jako punkt wyjścia i krok po kroku usprawniać tworząc swój własny sposób na planowanie. W tym miejscu pozwól, że zaprezentuję kilka „tipów” pozwalających rozsądnie panować nad wszystkim, co jest do zrobienia.

Przede wszystkim – na początek w kalendarzu rezerwuję całe bloki czasu na różne działania. Dzięki temu już z góry mam określone ramy kiedy czym się będę zajmował w kolejnym tygodniu. Warto jednak planować max 80% kalendarza, bo zawsze coś może w międzyczasie się zadziać i jakieś spotkanie zostanie przełożone, odwołane, albo pojawi się pilny temat. Ta odrobina przestrzeni na niespodziewane bardzo ułatwia potem zarządzanie czasem. I tutaj protip dla zapracowanych. Choć to może wydać się dziwne, takie rzeczy jak treningi polecam zapisywać w kalendarzu w pierwszej kolejności. Wtedy będziesz mieć pewność, że je wykonasz. Jeśli zaczniesz planować od pracy i klientów, często potem okazuje się, że nie będziesz mieć czasu nawet na jeden trening. Nie mówiąc już nawet o np. 3.

Gdy już wiem ile mam czasu na poszczególne aktywności danego dnia, układam do nich zadania. Pomaga w tym mierzenie czasu. Dzięki temu mniej więcej wiem ile zajmują poszczególne aktywności i każda kolejna estymacja jest bardziej dokładna od poprzedniej. Takie planowanie sprawia, że jeśli mam zarezerwowaną danego dnia na przykład tylko jedną godzinę wieczorem na tematy związane z blogiem, to nie biorę się wtedy za pisanie nowego wpisu. W ten blok czasu „wkładam” zadania, które jestem w stanie wykonać w tym okienku w całości.

Jeśli pracuję nad czymś wyjątkowo ważnym albo wymagającym skupienia, wyłączam program pocztowy oraz wyciszam telefon – piszę to przed aktualizacją iPhone do iOS15, która ma wprowadzić m.in. tryb skupienia, być może potem będzie inaczej. Jednocześnie wyznaję zasadę, że nie ma takiego maila, na którego nie można odpowiedzieć za kilka godzin. Na smartfonie zarówno mail, jak i komunikatory oraz wszystkie aplikacje social media mają polokowane powiadomienia. Z początku to było dziwne, ale z perspektywy uważam za dobre dla produktywności. W te miejsca wchodzę wtedy, gdy mam na to czas, a nie gdy jakieś powiadomienie się wybije na smartfonie. Dodatkowo przeczytane maile rozsiewam po folderach oraz namiętnie korzystam z opcji „snooze” w programie pocztowym jeśli wiadomość wymaga reakcji w jakimś określonym czasie. Dzięki temu w skrzynce jest tylko to, co w danym momencie istotne w kontekście realizowanych zadań.

Wszystkie duże rzeczy, nad którymi pracuję otrzymują w narzędziu specjalną listę nazwaną zadaniem, które jest do zrobienia (np. Napisanie planu komunikacji dla klienta) i na tej liście rozpisuję w możliwie jak najmniejszych krokach co jest do zrobienia, aby to zadanie wykonać. Dzięki temu – mówiąc językiem Briana Tracy – łatwiej jest „zjeść tę żabę”. Dzięki metodzie małych kroków z każdym wykonanym zadaniem widać progres i to, jak przybliża się cel.

Regularnie – raz w tygodniu przeglądam wszystkie projekty i aktualizuję listę zadań oraz projektów na kolejny okres. W ten sposób, gdy jestem w pracy nie zastanawiam się nad tym, co by tu teraz zrobić, tylko sięgam po kolejne zadanie z listy i działam.

Raz na kwartał przeglądam cele roczne jakie zapisałem na początku roku i sprawdzam czy jestem na odpowiednim kursie do ich realizacji.

Jak mawia klasyk – „u mnie działa” 🙂

David Allen - Getting Things Done

Zanim wypróbujesz metodologię GTD, polecam przeczytanie książki Davida Allena „Getting Things Done”. Jeśli ten pomysł na organizowanie czasu Ci się spodobał – podziel się nim ze znajomymi w mediach społecznościowych. Jeśli masz inny – daj znać w komentarzu, może pojawi się z tego jakieś usprawnienie do obecnego systemu.

Obrazek wyróżniający: Daniel Schmieder z Pixabay 

Poznajmy się

Cześć, nazywam się Marcin Osiak. Od blisko dwóch dekad zajmuję się szeroko pojętym marketingiem. Mam za sobą pracę w zarówno w mediach, jak i wielu firmach, od startupów po duże globalne brandy kończąc. Od kilku lat pomagam przedsiębiorcom rozwijać ich marketing, dlatego jeśli szukasz sprawdzonego partnera, który z jednej strony podejmie się realizacji działań marketingowych dla Twojej firmy, a z drugiej podpowie jak pewne procesy poukładać żeby zwiększyć sprzedaż w swojej firmie – zapraszam.


Wszystko zaczyna się w głowie

To będzie chyba najbardziej osobisty wpis w historii mojego bloga. To będzie też jednocześnie początek nowego rozdziału w historii tego miejsca, ponieważ ostatnie blisko dwa lata sprawiły, że chyba w końcu odnalazłem to, co dobrego mogę dać od siebie światu. I nie mówię tu tylko o marketingu i „twardym” podejściu do jego tematu. Mówię tu o zdecydowanie szerszym spojrzeniu na rzeczywistość. To będzie wpis o przekraczaniu granic.

Każda zmiana zaczyna się w głowie

Taka mantra wytworzyła się w mojej głowie w momencie, gdy po rozpoczęciu procesu odchudzania uświadomiłem sobie, że dojście do zdrowej sylwetki naprawdę jest możliwe. Dojście do tego, z pozoru banalnego wniosku zajęło naprawdę sporo czasu.

Z tej historii ważniejsze jest jednak coś innego. Każdy cel, niezależnie od tego, jak abstrakcyjny i odległy się na początku wydaje, jest możliwy do zrealizowania. Wystarczy na początku odpowiednio go w głowie zakotwiczyć. Jeszcze kilka lat temu teorie dotyczące wizualizowania sobie celów stawiałem w jednym rzędzie z coachingowym bełkotem. Dziś – i przyznam to otwarcie – wierzę w to. Wierzę, że marzenia się nie spełniają, tylko marzenia się spełnia. Że jak masz przed oczami obraz celu, do którego dążysz, to droga do jego realizacji jest łatwiejsza.

Na początku, jak zacząłem interesować się tematem zdrowia, odchudzania, sportu, znalazłem na Instagramie poniższe zdjęcie. Zapisałem sobie je w telefonie i ilekroć pojawia się gorszy okres czy z rozmawiam z kimś nt. wyzwania, z którym się mierzę wyciągam je. Już nie raz spojrzenie na tę fotografię pozwoliło wrócić na właściwe tory.

Nawet najdłuższa podróż zaczyna się od pierwszego kroku

Każdy ma swój system w jakim organizuje swoje tematy. U mnie najlepiej sprawdza się metodologia Getting Things Done oraz funkcjonowanie zgodnie z filozofią Kaizen. Nie trzeba od razu planować całej ścieżki. Wystarczy wykonać pierwszy krok, a kolejne możliwości zaczną się pojawiać już w trakcie.

Dokładnie tak było z moją zmianą. Gdy już w końcu postanowiłem, że biorę się za bary z otyłością nie siadłem z kartką, żeby rozpisać cały plan. Po prostu poszedłem na siłownię. Tam poznałem niesamowitych Monikę i Krystiana, którzy pokazali co i jak, porozmawialiśmy i dopiero wtedy kolejne klocki tej układanki zaczęły się pojawiać. Na pierwsze efekty trzeba było czekać bardzo długo, ale wystarczyło wytrwać. Tylko tyle i aż tyle. Do każdego wyzwania, z jakim się mierzysz – niezależnie od jego kalibru – podchodź metodycznie. Zbliżaj się do swojego celu spokojnie, krok po kroku. Dokładnie tak, jak radzi Sylwek:

Odpowiedz sobie na pytanie „dlaczego”

Bez odpowiedniej motywacji realizacja celu szybko się znudzi. I na to może wpłynąć wiele powodów. Będzie za trudny, pojawi się kolejne wyzwanie, które wyda Ci się bardziej atrakcyjne lub znajdziesz inny powód, żeby na liście priorytetów spychać ten cel coraz niżej. Mocne „dlaczego” potrafi naprawdę dać kopa do działania. W przypadku mojej zmiany odpowiedzią na „dlaczego” jest jedno zdanie. Jest ono tak mocno wyryte w głowie, że bardziej chyba się już nie da. A brzmi ono tak: „mam zbyt fajne życie, żeby niszczyć je przez chorobę otyłości”.

Mocne „dlaczego” przydaje się w chwilach, gdy pojawiają się wątpliwości. Na przykład wiesz, że powinieneś iść na siłownię, ale cholernie ci się dziś nie chce. Albo masz do wyboru w ładną pogodę film na Netflixie lub wypad rowerem za miasto. Odpowiednie „dlaczego” w takich chwilach pomaga wybrać właściwą opcję i postawić kolejny krok na drodze do realizacji celu.

Wszystko sprowadza się do zmiany w głowie

Nieważne czy twoim celem jest rozwój firmy, zdobycie nowych umiejętności czy zmiana swojego wyglądu. Wszystko tak naprawdę sprowadza się do tego, żeby zmianę przeprowadzić najpierw w swojej głowie i naprawdę w nią uwierzyć, a dopiero potem zacząć wprowadzać ją w życie. Inaczej 3 treningi w tygodniu szybko zamienią się w dwa, potem w jeden – nie zawsze co tydzień, aż w końcu znikną z kalendarza całkowicie.
Mocne kotwice w głowie to jest ten klucz, który sprawia, że każde, nawet najtrudniejsze wyzwanie znajdzie się w zasięgu. I z tą myślą dziś cię zostawiam. Do następnego.


Jeśli chcesz podglądać jak wygląda proces zmiany w praktyce, zapraszam na mojego TwitteraInstagrama. Z chęcią też odpowiem na Twoje pytania. Pisz śmiało.

Poznajmy się

Cześć, nazywam się Marcin Osiak. Od blisko dwóch dekad zajmuję się szeroko pojętym marketingiem. Mam za sobą pracę w zarówno w mediach, jak i wielu firmach, od startupów po duże globalne brandy kończąc. Od kilku lat pomagam przedsiębiorcom rozwijać ich marketing, dlatego jeśli szukasz sprawdzonego partnera, który z jednej strony podejmie się realizacji działań marketingowych dla Twojej firmy, a z drugiej podpowie jak pewne procesy poukładać żeby zwiększyć sprzedaż w swojej firmie – zapraszam.


Scroll to Top