Klient – mój skarb
Sporo moich znajomych z branży ciężko określić jako fotografów ze Śląska, Małopolski czy innego regionu – bo dojadą wszędzie. Ja wybrałam inną ścieżkę rozwoju – postawiłam na region, stwierdziłam, że będę działać w zgodzie z jego rytmem i możliwościami. W kolejnej odsłonie cyklu Warmia i Mazury – da się! Paulina Drozda – fotograf z Olsztyna zdradza swój przepis na to, jak stworzyć ciekawy biznes na Warmii i Mazurach.
Marcin Osiak: Po studiach we Włoszech miałaś otwartą drogę praktycznie na cały świat. Co sprawiło, że podjęłaś decyzję o powrocie do Olsztyna?
Paulina Drozda: W zasadzie to mieliśmy z mężem taki plan od początku – Włochy były tylko pewnym rozdziałem w naszym życiu, z którym wiedzieliśmy że po 3 latach się pożegnamy. Oczywiście – łączy mnie z tamtym miejscem ogromny sentyment, jednak jeszcze więcej trzyma mnie tutaj. Jestem człowiekiem rodzinnym i od początku wiedziałam, że chciałabym aby nasze dzieci znały dziadków z przesiadywania u nich na kolanach, a nie fotografii na Boże Narodzenie… Plan więc od początku był taki – że po skończonych studiach doktoranckich – wracamy. Tylko jego druga część uległa zmianie, bo miałam pracować na uczelni.
Jestem typem, który jeśli czuje, że decyzja jest słuszna, zgodna z tym co podpowiada intuicja, to nie pyta się czy coś robić, tylko jak. Uważam, że dla każdej ścieżki da się znaleźć takie rozwiązanie, aby wszystko grało. Chciałam zagrać va banque – mieć karierę, rodzinę, satysfakcję… i udało się. Nie widziałam się z tymi wszystkimi elementami gdzieś z dala od Olsztyna, czy to we Włoszech, Anglii czy Warszawie. Dlatego nie rozpatrujemy możliwości przeprowadzki – na Warmii jest nasze miejsce.
MO: Zanim powstało Drozda Immagine, zajmowałaś się czymś zupełnie innym. Kiedy i jak narodził się pomysł, aby zamienić pasję (hobby) w biznes?
PD: To nie były spektakularne narodziny. Raczej powolne dojrzewanie do pewnych decyzji. Miałam bardzo komfortowe warunki do startu, bo pracując w szkoleniach, mogłam w zasadzie dowolnie zarządzać swoim czasem, brać więcej lub mniej zleceń, aby powoli ruszyć z fotografią. Zanim to jednak nastąpiło, narodziła się sama firma, której powstanie już nie było tak spokojne – z dnia na dzień, w dziewiątym miesiącu ciąży, dowiedziałam się, że nie mam pracy. Od dzisiaj. Wypłakałam morze łez, po czym stwierdziłam, że od płakania nic się samo nie naprawi. Mąż znalazł informację o naborze na kolejną turę dotacji unijnych na otwarcie działalności – tuż przed porodem napisałam wniosek (szlifowałam go jeszcze tuż po powrocie ze szpitala), mąż poszedł o 5 rano stać w kolejce by móc go złożyć. Udało się. Z dwumiesięcznym synkiem, dzięki opiece babci i męża, ukończyłam obowiązkowe szkolenie, a w końcowym etapie selekcji mój wniosek został oceniony jako drugi w regionie. Znów się powtórzę – jeśli zaświta ci jakiś pomysł w głowie – zrób to! Byle z głową.
MO: Czy Olsztyn to trudny rynek dla fotografów?
PD: Trudne to jest to pytanie, a nie rynek (śmiech). W tej chwili dużo zależy od nastawienia samej osoby – tego na ile chce działać na rynku lokalnym, a na ile jest się gotowym jeździć po całym kraju (i nie tylko). Sporo moich znajomych z branży ciężko określić jako fotografów ze Śląska, Małopolski czy innego regionu – bo dojadą wszędzie. Ja wybrałam inną ścieżkę rozwoju – postawiłam na region, stwierdziłam, że będę działać w zgodzie z jego rytmem i możliwościami, bo mam rodzinę. Nie chcę znikać na całe dnie, tylko dlatego, że w Warszawie są inne stawki. To tylko pieniądze – a życie dzieje się zupełnie gdzie indziej. Konsekwencją moich decyzji jest to, że od 3 lat nie zmieniam stawek za sesje rodzinne – chociaż mogłabym, bo przyjeżdżają do mnie ludzie z Trójmiasta czy Warszawy. Jednak chciałabym aby sesja była dostępna dla średnio zarabiającej rodziny, a nie luksusem dla wybranych. Ludzie do mnie wracają, robią sobie sesję np. raz w roku, a ja patrzę jak rosną ich pociechy – to cudowne uczucie!
MO: Konkurencja na tym polu jest duża, czym więc przekonujesz klientów do swojej oferty?
PD: Wydaje mi się, że w fotografii, jak każdej usłudze o wysokim stopniu kontaktu z klientem, ważne są dwa aspekty: techniczny i czysto ludzki. Staram się robić wszystko na najwyższym poziomie w obu – materiały, zdjęcia, obróbka – to jedna bardzo ważna rzecz. Jednak dobrych fotografów jest mnóstwo. To więc co być może mnie wyróżnia, to kontakt z klientem. Przeczytałam kiedyś coś odnośnie strategii marketingowych – pomyśl o swoich mocnych stronach i zrób z tego atut w biznesie. Tak też zrobiłam – jestem otwarta, ciepła i życzliwa. Na tym opieram wizerunek firmy i kontakt z klientem. Za punkt honoru stawiam sobie, aby każdy wyszedł ode mnie zadowolony – klient to nie mój Pan, ale mój skarb!
MO: Sklepik to tylko dodatek, czy produkt, dzięki któremu Twoja działalność staje się ponadregionalna?
PD: Przyznam się szczerze, że wiele rzeczy w moim życiu przychodzi niejako mimochodem. Po prostu widzę skąd wieje wiatr i staram się go łapać. Od dawna myślałam o czymś, co pozwoli mi rozwinąć firmę. Nie ukrywam, że sama fotografia ma jeden istotny minus – czas jaki zajmuje. Wiele osób namawiało mnie do zatrudnienia ludzi do fotografowania czy obróbki. Jednak nie chcę zamieniać swojej marki w fabrykę, gdzie zdjęcia robi się jak na taśmie. Pamiętam każde dziecko, które fotografowałam, poświęcam czas na nawiązanie więzi i złapanie tych iskierek w oczach – nie wiem czy ktoś inny sprostałby moim wymaganiom. Jestem najokropniejszym szefem jakiego kiedykolwiek miałam (śmiech).
W międzyczasie przychodziło mi kilka pomysłów do głowy, jednak każdy odrzucałam, bo… to nie było „TO”. Sklepik przyjął się natomiast znakomicie i przyznam, że do jego prowadzenia przykładam się nie mniej niż do fotografowania. Nagrodą są maile „dziękuję, że jesteś, uwielbiam wpadać i oglądać te cudowności”. Ciągle widzę wiele niezaspokojonych potrzeb, wyszukuję nowych produktów, prowadzę rozmowy z wykonawcami, aby zlecić zrobienie takich rzeczy, których nie ma nigdzie indziej. Jestem ciągle głodna nowości i tylko doba ma nadal 24 h, a to jest dla mnie stanowczo za mało.
fot. Drozda Immagine