Opinie

Przedsiębiorca, Marcin Osiak

Jesteś przedsiębiorcą czy właścicielem miejsca pracy?

Przedsiębiorca, Marcin Osiak

Kilka dni temu po raz drugi skończyłem czytać „Mit Przedsiębiorczości” Michaela E. Gerbera i tknęło mnie coś, czego za pierwszym razem nie zauważyłem. Gerber w swojej książce formułuje tezę, że zdecydowana większość osób, które biorą się za biznes nie stają się przedsiębiorcami, tylko właścicielami miejsca pracy.

Często się zdarza, że najlepsi handlowcy, świetni fryzjerzy czy kucharze dochodzą w swoim życiu do takiego momentu, w którym uznają, że skoro są tak dobrzy w tym co robią, to po co to pracować dla kogoś jak można na własny rachunek? Z jednej strony piękna idea, z drugiej bardzo niebezpieczna pułapka.

Właściciel miejsca pracy

Załóżmy że jesteś fryzjerem. Jednym z najlepszych w mieście. Uwielbiasz to robić. Jeździsz na branżowe konkursy, z których wracasz z nagrodami i klienci którzy chcą trafić „pod Twoje nożyczki” muszą się zapisywać na wizytę z kilkutygodniowym wyprzedzeniem. Pracujesz w zakładzie fryzjerskim, gdzie masz grafik, swój konkretny zakres obowiązków. Zysk z Twojej ponadprzeciętnej pracy i umiejętności w dużej mierze trafia jednak do właściciela lokalu bo Ty pracujesz na stałej pensji. Myślisz więc o tym, żeby otworzyć swój zakład. Z taką marką osobistą co może pójść nie tak? Jak pójdziesz na swoje, klienci pójdą za Tobą. Będziesz robił to co kochasz i dużo więcej na tym zarobisz.

Zakładasz więc działalność gospodarczą, wynajmujesz niewielki lokal, meblujesz go, kupujesz kosmetyki, zamawiasz szyld. W międzyczasie zwalniasz się z pracy i meldujesz swojej społeczności, że od dziś jesteś w nowym miejscu – na swoim. Z początku nawet fajnie się kręci, klienci przychodzą, obroty są na dobrym poziomie. Ale to na twojej głowie teraz jest przygotowanie lokalu do otwarcia, rozliczenie go po zamknięciu, opłacanie podatków, dbanie o to, żeby zawsze był odpowiedni zapas kosmetyków, przyjmowanie zapisów na wizyty i wiele więcej. Nie masz już grafiku i dni wolnych. Poza strzyżeniem masz mnóstwo innych obowiązków. Musisz być dla swoich klientów dostępny przez cały czas. Czujesz się coraz bardziej zmęczony i sfrustrowany a to, co kiedyś sprawiało Ci przyjemność wypala Cię do kości. Jakość usług z czasem spada, zaczynają pojawiać się błędy i braki w zatowarowaniu. I nawet jak zatrudniasz nowego pracownika, to nie mówisz mu jak ma działać, tylko „wrzucasz go na front” i razem ciągniecie ten wózek. Żeby tylko było Ci lżej.

A teraz podmień fryzjera na piekarza, sprzedawcę, marketingowca, fotografa (wstaw dowolne). To, że uwolniłeś się od szefa nie oznacza, że jesteś wolny. Teraz Twoimi szefami są klienci. Oni Ci płacą, ale tylko wtedy, gdy wykonujesz dla nich usługi. Jesteś więc niewolnikiem swojej firmy, bo jak przestaniesz pracować i pójdziesz na urlop, czy zwolnienie lekarskie, to nie zarobisz. Prowadząc biznes w taki sposób nie jesteś przedsiębiorcą. Zdaniem Gerbera w tej sytuacji jesteś właścicielem miejsca pracy.

Przedsiębiorca

Bo żeby być przedsiębiorcą, trzeba czegoś więcej niż tylko dobrze znać się na swoim fachu. Bycie specjalistą to zaledwie jedna z ról jakie są do odegrania we własnej firmie. Żeby być właścicielem firmy, a nie tylko miejsca pracy trzeba mieć czas, żeby pracować też nad firmą a nie tylko w firmie. Trzeba mieć czas na wymyślanie nowych rzeczy, działania strategiczne, tworzenie procesów i dbanie o to, żeby doświadczenie klienta było zawsze takie samo i powtarzalne niezależnie od tego, kto z członków zespołu będzie się nim zajmował.

No właśnie. Jest jeszcze jedna rzecz, która odróżnia przedsiębiorców od freelancerów. Ci pierwsi potrafią delegować pracę innym. Już przezwyciężyli w swojej głowie strach przed tym, że nikt inny jej nie wykona tak dobrze jak oni. Potrafią oddać część kompetencji specjalistom samemu uwalniając swój czas na ważniejsze zadania.

Zlecanie pracy przez abdykację

Gerber jednak i tu rozróżnia dwa style. Można zlecać pracę albo przez abdykację albo przez delegację. Pozwól, że znów wrócę na chwilę do przykładu z zakładem fryzjerskim. To pierwsze podejście oznacza, że zatrudniasz osobę, która ma cię odciążyć od wszystkiego co nie jest związane ze strzyżeniem ludzi. Ma być twoją prawą ręką. Jednak nie przekazujesz mu czego oczekujesz, liczysz tylko, że zadania których nie lubisz wykonywać znikną Ci sprzed oczu. A jak to się stanie? Już pracownika w tym głowa. To jest właśnie zlecanie pracy przez abdykację. Nie przekazujesz wartości, oczekiwań jak ma być wykonana praca i z czego będziesz rozliczał. Ma być i już. Po to zatrudniasz człowieka, żeby Ci to ogarnął, a nie żebyś musiał mówić mu co ma robić. I to działa, Twój pracownik zamawia kosmetyki, dba o reklamę, z czasem dopuszczasz go do finansów i robi rozliczenia z biurem rachunkowym. Zatrudnia nowych pracowników, żeby firma szybciej rosła. Można powiedzieć, że ogarnia firmę za Ciebie. A Ty z kolei znów masz spokój – robisz to co kochasz, strzyżesz ludzi.

Tylko co w sytuacji gdy Twoja prawa ręka odejdzie z pracy? Wszystko znów wróci do Ciebie, a pracownicy, których słabo znasz, albo którzy być może nawet Cię nie znają lub nie wiedzą że Ty jesteś ich szefem zostają w chaosie. Nie masz pojęcia kto się czym zajmuje, jak Twoja prawa ręka rozdzielała pracę itp. Działało? Działało. Więc nie wnikałeś. A ludzie, to byli de facto pracownicy Twojej byłej prawej ręki. Firma zaczyna sypać się jak domek z kart, pracownicy odchodzą, zostajesz znów sam z ręką w nocniku.

Zlecanie pracy przez delegację

A teraz druga sytuacja. Na samym początku działalności rozpisujesz sobie jak chciałbyś, żeby wyglądała struktura Twojej firmy. Jakie działy mają się w niej znajdować, kto za co odpowiada i przed kim raportuje. Niedorzeczne? Tak może Ci się wydawać bo na początku wszędzie wpisujesz swoje imię i nazwisko. W końcu jesteś soloprzedsiębiorcą i sam ogarniasz swoją firmę. Mimo wszystko rozpisujesz sobie (na piśmie) jak ma wyglądać proces sprzedaży, w jaki sposób obsługujesz klientów, o co ich pytasz, jak się ubierasz, jakich kosmetyków używasz, jaka jest struktura kampanii reklamowych, a nawet to, ile przychodu przeznaczasz na reklamę i inwestycje. W ten sposób tworzysz obszary kompetencji i w momencie, gdy Twoja firma zacznie rosnąć i będziesz zatrudniał kolejne osoby, to w kolejnych okienkach w Twoim schemacie po prostu będą zmieniały się nazwiska. Z czasem Tobie będą zostawać obszary najważniejsze z poziomu rozwoju firmy i te, które najbardziej lubisz robić. Wszystko będzie jasne i przejrzyste, a odejście kluczowej osoby nie spowoduje załamania się Twojej firmy i cofnięcia jej w rozwoju. 

Na pewno chcesz być przedsiębiorcą?

Jeśli nie czujesz że ta druga droga jest dla Ciebie, to może lepiej jest zostać pracownikiem u kogoś i skupić się na robieniu tego, co sprawia Ci prawdziwą przyjemność? A jeśli chcesz dorobić pracując na kilku frontach, są na rynku dostępne inne formy jak umowa – zlecenie czy umowa o dzieło. Nie trzeba od razu zakładać firmy.

I to nie jest wcale tak, że prawdziwie szczęśliwi na rynku pracy są tylko przedsiębiorcy i że posiadanie własnej firmy to jedyna droga do osiągnięcia sukcesu. Nie każdy ma w sobie smykałkę do tworzenia planów, wymyślania, budowania i rozpisywania strategii. Można spełniać się jako specjalista w swojej dziedzinie, szlifować swoje umiejętności i być coraz lepszym pracując dla kogoś. Masz wtedy więcej czasu żeby skupić się na tym co naprawdę lubisz robić, a nad tym, żeby system działał niech łamią sobie głowy inni. Musisz jednak trafić na uczciwego szefa, który wraz z rozwojem Twoich umiejętności i widząc jaką wartość generujesz dla jego firmy będzie potrafił wynagrodzić to, że coraz więcej dla niego zarabiasz.

I mimo, że sam z pracy na etacie na rzecz kontraktów B2B zrezygnowałem już jakiś czas temu, to dopiero po dwukrotnym przeczytaniu książki „Mit Przedsiębiorczości” dostrzegłem różnicę pomiędzy posiadaniem firmy a byciem właścicielem miejsca pracy. Choć formalnie wszyscy jesteśmy przedsiębiorcami, to faktycznie to są dwa zupełnie różne światy. 

Do którego jest Ci najbliżej? Daj znać w komentarzu.

Poznajmy się

Cześć, nazywam się Marcin Osiak. Od blisko dwóch dekad zajmuję się szeroko pojętym marketingiem. Mam za sobą pracę w zarówno w mediach, jak i wielu firmach, od startupów po duże globalne brandy kończąc. Od kilku lat pomagam przedsiębiorcom rozwijać ich marketing, dlatego jeśli szukasz sprawdzonego partnera, który z jednej strony podejmie się realizacji działań marketingowych dla Twojej firmy, a z drugiej podpowie jak pewne procesy poukładać żeby zwiększyć sprzedaż w swojej firmie – zapraszam.


Jak sztuczna inteligencja zmieni naszą pracę

Sztuczna inteligencja za sprawą chata GPT to temat, który od kilku tygodni w mojej bańce informacyjnej w zasadzie nie schodzi z agendy. No i wcale się nie dziwię. Jest to narzędzie, które jak tylko dojrzeje, na pewno zmieni bardzo dużo w naszym sposobie pracy. Progres jest ogromny i z każdym rokiem sztuczna inteligencja robi się coraz bardziej “inteligentna”. Jeszcze niedawno nie do pomyślenia było to, co żeby rozmawiać z czatem w naszym naturalnym języku czy żeby jakaś aplikacja generowała dla nas obrazy. A dziś ta technologia coraz bardziej zadomawia się w naszej rzeczywistości.

Sztuczna inteligencja jest na początku drogi

Choć wydawać się może, że sztuczna inteligencja jest cholernie inteligentna, to da się zauważyć, że jest to narzędzie będące jeszcze w wieku dziecięcym. Zobaczcie poniżej. Impreza nigdy się nie odbyła, zdjęcia zostały wygenerowane przez sztuczną inteligencję. Jednak jak się przyjrzycie detalom nie wszystko jest takie jak powinno

Podobnie Chat GPT. Dziś jeszcze robi dużo błędów, gada głupoty, jednak robi to z ogromnym przekonaniem. Nie wolno więc brać za pewnik informacji, które otrzymujemy

A teraz pomyślcie sobie co to będzie, jak produkt “dojrzeje”? Czy czeka nas takie połączenie z technologią jak przedstawione w firmie “Her” z 2013 roku o związku samotnego mężczyzny i systemu operacyjnego?

Sztuczna inteligencja w biznesie

No dobrze, zejdźmy na ziemię. Rozważaniem przyszłości niech zajmą się futorologowie oraz dziennikarze. My jesteśmy prostymi przedsiębiorcami. Dlatego w naszych dzisiejszych rozważaniach chciałbym skupić się bardziej w jaki sposób sztuczna inteligencja może wpłynąć na nasze małe biznesy. Widzę co najmniej kilka kierunków, w których to narzędzie może być przydatne.

Najpierw w czym może nam pomóc:

Sztuczna inteligencja już dziś jest bardzo dobrze wytrenowana. Mimo błędów jakie wciąż robi, jak poprosisz ją o dokończenie przysłowia Nie taki diabeł straszny, to w 99 proc. przypadków dopisze prawidłowo “jak go malują”. Mimo, że nie zna kontekstu ani nie rozumie co to oznacza. Po prostu wie, że tak powinno być. Sztuczna inteligencja tworzenie treści i swój trening opiera na modelach językowych, dlatego jak trzeba, to napisze ofertę językiem korzyści, coś przetłumaczy czy poda 20 powodów dla których warto prowadzić biznes. Te odpowiedzi jednak nie opierają się na zrozumieniu, a są wynikiem treningu i skomplikowanych obliczeń.

Podobnie jest z programowaniem. I choć na tym się nie znam, a kod to dla mnie język obcy, to wielu ekspertów podkreśla, że sztuczna inteligencja to też ułatwienie pracy dla programistów. Jak trzeba to napisze kod na stronę internetową albo pomoże zakodować jakąś jej sekcję. Możemy jej powiedzieć na przykład “zakoduj podstronę z ofertą w języku x” i w odpowiedzi otrzymamy kod.

A jak tworzysz obrazy czy wideo, to sztuczna inteligencja również i w tym Ci pomoże. Obrazki pokazywałem kilka akapitów wyżej. W wideo zastosowań jest znacznie więcej. Najbardziej przydatnym w mojej ocenie jest wsparcie w tłumaczeniu na obce języki. Teraz jest tak, że jak chcesz dotrzeć z przekazem do klientów na przykład w Hiszpanii, to do filmu na YouTube dodajesz hiszpańskie napisy lub dogrywasz ścieżkę z lektorem. A teraz wyobraź sobie, że dzięki wsparciu sztucznej inteligencji Ty sam zaczniesz mówić po hiszpańsku.

Zastosowań sztucznej inteligencji jest znacznie więcej. Chociażby w edukacji czy medycynie. Tu podałem tylko pierwsze z brzegu przykłady jakie przyszły mi do głowy z perspektywy swojego biznesu. Pewnym jest, że dzięki narzędziom opartym o sztuczną inteligencję firmy będą w stanie zaoszczędzić masę pieniędzy, a rozwiązania, które dotąd były zarezerwowane dla podmiotów z naprawdę dużymi budżetami z czasem się upowszechnią.

Medal jednak zawsze ma dwie strony. Sztuczna inteligencja czy Chat GPT to nie tylko dobro czy ułatwienie w pracy. To też kilka zagrożeń, które dostrzegam dla naszych biznesów.

Po pierwsze – wielu specjalistów będzie musiało dostosować się do nowej rzeczywistości. Jeśli wydawało się komuś, że do końca życia będzie copywriterem albo grafikiem, to cóż. Być może będzie, ale ta rola będzie wyglądała zupełnie inaczej. Nie będzie już musiał pisać od początku do końca, a jego rolą będzie bardziej poprawianie i redagowanie tekstów tworzonych przez sztuczną inteligencję, żeby nadać jej „ludzki charakter”. Najlepsi copywriterzy, którzy dostosują się do zmian, albo zaproponują swój unikalny styl, za który firmy będą w stanie zapłacić przetrwają. Inni, którzy zajmują się “prostym klepaniem tekstów” będą pewnie musieli poszukać sobie innego zajęcia.

Po drugie – treści tworzone przez sztuczną inteligencję – jeszcze moim zdaniem przez długi czas bez specjalnego wysiłku będzie można odróżnić od tych pisanych od początku do końca przez ludzi. I z jednej strony contentu będzie więcej, z drugiej będzie on marnej jakości i szum informacyjny może tylko się pogłebić. Będziemy więc zalewani jeszcze większą masą niskiej jakości contentu. Inną sprawą jest to, jak wyszukiwarki podejdą do takich treści i czy nie będą obniżać rankingu stron, których treści są wygenerowane automatycznie. Już dziś widzimy pierwsze oznaki tego, że Google nie lubi się z Chatem GPT.

Po trzecie – tu moim zdaniem czycha na nas duże niebezpieczeństwo. Musimy być jeszcze bardziej czujni. Technologia deep fake coraz lepiej sobie radzi z podmienianiem twarzy. A teraz wyobraź sobie, że poza wygenerowanym obrazem bliskiej Ci osoby słyszysz jeszcze jego głos. Jak odróżnić prawdziwą osobę od “podrobionej”? Już widzisz do czego zmierzam? 

Obecnie jesteśmy na etapie zafascynowania technolgią, jak na początku XXI wieku byliśmy zafascynowani pierwszymi smartfonami. Niemniej moim zdaniem jest szalenie ważne, żeby edukacja i prawo w tym przypadku nadążała za technologią. Potrzebna jest co najmniej szeroka kampania edukacyjna, która pokaże wszystkim zarówno szanse jak i zagrożenia płynące z rozwoju sztucznej intelogencji. W przeciwnym razie będziemy często czytać w mediach kryminałki na temat oszustw i kradzieży, przed którymi osobom nie będącym na bieżąco z nowinkami technologicznymi trudniej będzie się ustrzec.

Sztuczna inteligencja to temat, którego w żaden sposób nie da się ominąć. Z czasem będzie wpływać na coraz kolejne obszary naszego życia i stanie się integralną częścią pracy. Uczmy się jej, ale miejmy z tyłu głowy również drugą stronę medalu. Moim zdaniem pracy nam nie zabraknie, jednak – podobnie jak podczas innych rewolucji – za kilka, kilkanaście lat będzie ona wyglądała zupełnie inaczej od obecnej. Zawsze jest co robić, a pracy tylko przybywa. Jednak ona wciąż się zmienia. A nam nie zostaje nic innego, jak dostosować się do nadchodzącej przyszłości.

Poznajmy się

Cześć, nazywam się Marcin Osiak. Od blisko dwóch dekad zajmuję się szeroko pojętym marketingiem. Mam za sobą pracę w zarówno w mediach, jak i wielu firmach, od startupów po duże globalne brandy kończąc. Od kilku lat pomagam przedsiębiorcom rozwijać ich marketing, dlatego jeśli szukasz sprawdzonego partnera, który z jednej strony podejmie się realizacji działań marketingowych dla Twojej firmy, a z drugiej podpowie jak pewne procesy poukładać żeby zwiększyć sprzedaż w swojej firmie – zapraszam.


6 powodów, dla których warto posiadać własną stronę internetową

Jakiś czas temu popełniłem wpis o tym, czy pisanie bloga ma jeszcze sens. Dziś, z okazji premiery nowej odsłony mojej strony internetowej chciałbym Wam napisać niejako kontynuację tego tematu i przedstawić 6 powodów, dla których moim zdaniem każdy przedsiębiorca powinien posiadać swoją stronę internetową.

Po pierwsze: Bezpieczeństwo.

Nie raz i nie dwa widziałem sytuację, że z niewiadomych przyczyn, albo bardzo mglistych powodów profile w mediach społecznościowych były blokowane. Poza tym, choć mówiłem i pisałem o tym już wielokrotnie, trzeba mieć świadomość, że profile w mediach społecznościowych nigdy nie są i nigdy nie będą nasze. Strona www z kolei – dopóki opłacasz domenę i serwer, dopóty możesz ją mieć.

Po drugie: Zasięg

W teorii media społecznościowe pozwalają w łatwiejszy sposób dotrzeć do potencjalnych klientów. W praktyce jest co coraz trudniejsze i bez wsparcia się budżetami reklamowymi praktycznie niewykonalne. Po latach przyzwyczajania nas do siebie obecnie największe platformy są na etapie “strzyżenia”. Dodatkowo ciągłe zmiany algorytmu sprawiają, że praktycznie cały czas trzeba uczyć się nowych sposobów na dotarcie użytkowników. Własna strona internetowa co prawda nawet tego nie oferuje na początku, niemniej regularnie aktualizowana i dająca użytkownikom odpowiedzi na najważniejsze dla nich kwestie z czasem odwdzięczy się przyciąganiem nowych użytkowników.

Niedawno wpadłem w sieci na bardzo ciekawą grafikę (niestety nie pamiętam autora). Moim zdaniem idealnie oddaje to, jak wyglądają dziś zasięgi w social media

Po trzecie: Koszt

Media społeczościowe są darmowe tylko w teorii. To, że nie płacimy za nie złotówkami nie znaczy, że nic nas nie kosztują. Media społecznościowe kosztują więcej, niż może się wydawać. Przede wszystkim czas. Jeśli jesteś fryzjerem, kosmetyczką, prowadzisz małą gastronomię albo inny specjalistyczny biznes, na pewno wolisz spędzać czas na realizowaniu usług dla swoich klientów, zamiast spędzać długie godziny w mediach społecznościowych na próbie przebicia się do użytkowników. Zastanów się, co jest dla Ciebie ważniejsze, Twój czas, czy budżet jaki możesz przeznaczyć na dotarcie do użytkowników naprawdę zainteresowanych Twoją ofertą?

Po czwarte: Wiedza

Własna strona internetowa, jeśli zainstalujesz na niej kody śledzące da Ci z miejsca dużo więcej możliwości pozyskiwania klientów na Twoje usługi. A nawet jeśli nie od razu klientów, to możesz się dużo dowiedzieć o odwiedzających Twój serwis. Mając odpowiednio ustawione trackery i narzędzia analityczne wiesz nie tylko ilu użytkowników odwiedza Twoją stronę oraz skąd oni pochodzą, ale możesz bardzo dokładnie zbadać co oni u Ciebie robią, jakie guziki klikają itp. Mając taką wiedzę możesz potem skuteczniej kierować odpowiednie komunikaty do odpowiednich osób.

Po piąte: Swoboda

Nigdy nie wiesz, która Twoja treść podpadnie algorytmom i ograniczą Ci zasięg albo odrzucą reklamy. Czasem zwykłe CTA (wezwanie do akcji) może zostać uznane za dyskryminację, albo zdjęcie za niestosowne, choć pokazuje Twoje produkty i usługi. Czasem raz wyemitowana reklama po wprowadzeniu do niej poprawek dostaje blokadę. Algorytmy mediów społecznościowych oraz systemów weryfikacji reklam mogą przysporzyć sporych kłopotów i żeby być skutecznym, trzeba naprawdę sprawnie poruszać się po narzędziach. Na swojej stronie internetowej, jeśli nie robisz nic nielegalnego oczywiście, możesz swobodnie umieszczać treści i swoją ofertę bez obawy o to, że podpadniesz pod jakiś algorytm, który ją zablokuje.

Po szóste: Elastycznośność

Powyższe punkty nie miały na celu zniechęcić Ciebie do działań w mediach społecznościowych. Wręcz przeciwnie, trzeba tam być, bo tam są użytkownicy. Warto jednak znać ich mocne i słabe strony. Cały czas spotykam na swojej drodze firmy, które nie posiadają własnej strony internetowej. W mojej ocenie myślenie o działaniach promocyjnych warto od tego właśnie zacząć. Strona internetowa winna jawić się jako hub, centralne miejsce w sieci, w którym zbiegają się wszystkie działania marketingowe. To moim zdaniem powinna być podstawa myślenia o budowaniu wizerunku, a także pozyskiwaniu nowych klientów.

Zaczynając rozmowy z klientami, od tego bardzo często zaczynam. Bo wizytówka w Google Moja Firma, profil na Instagramie, strona na Facebooku – to wszystko jest ważne, kluczowe nawet bym napisał. Jednak dobrze jest mieć władzę nad swoją firmą w sieci oraz wiedzę o użytkownikach, którzy nas odwiedzają. Strona internetowa to nie przeżytek. To moim zdaniem obowiązkowy element wizerunku każdej firmy, która chce się rozwijać

A jakie jest Twoje zdanie w tym temacie? Daj znać w komentarzu.

Poznajmy się

Cześć, nazywam się Marcin Osiak. Od blisko dwóch dekad zajmuję się szeroko pojętym marketingiem. Mam za sobą pracę w zarówno w mediach, jak i wielu firmach, od startupów po duże globalne brandy kończąc. Od kilku lat pomagam przedsiębiorcom rozwijać ich marketing, dlatego jeśli szukasz sprawdzonego partnera, który z jednej strony podejmie się realizacji działań marketingowych dla Twojej firmy, a z drugiej podpowie jak pewne procesy poukładać żeby zwiększyć sprzedaż w swojej firmie – zapraszam.


Czy pisanie bloga ma jeszcze sens?

Nie tak dawno opublikowałem w mediach społecznościowych posta na temat tego, że najważniejszym miejscem w sieci każdej firmy, powinna być własna strona internetowa.

Uważam, że opieranie swojej obecności biznesowej wyłącznie na mediach społecznościowych to dość ryzykowna zabawa. Dlatego dziś pociągnę ten temat dalej. Gołym okiem widać, że boom na blogi kilka lat temu już minął. Czy więc ich pisanie wciąż jeszcze ma sens? Moim zdaniem tak.

Opieranie swojego biznesu wyłącznie o social media jest dość ryzykowne

Algorytm Facebooka ciągle się zmienia, na Twitterze obecnie trwa zawierucha wywołana zmianą właściciela. Media społecznościowe są obecnie dużo bardziej nieprzewidywalne niż wcześniej. No i – choć pewnie wszyscy już to wiedzą – ale niech to wybrzmi jeszcze raz. Profil w mediach społecznościowych to nie jest nasza własność. Jesteśmy jedynie ich użytkownikami. Dlatego opieranie swojego biznesu wyłącznie o social media to moim zdaniem nie najlepszy pomysł. Warto o tym pamiętać, bo jedną decyzją, często nawet nie człowieka, ale algorytmu możemy w ciągu zaledwie chwili stracić do tych zasobów dostęp.

I tu nie ma znaczenia rozmiar firmy czy liczba obserwujących dany profil. Bezduszność algorytmów może dosięgnąć każdego. Przekonała się o tym niedawno między innymi Gosia Fraser, dziennikarka zajmująca się nomen omen tematyką cyberbezpieczeństwa.

https://twitter.com/GosiaFraser/status/1595706921776189441

Jeśli chcesz zgłębić temat bezpieczeństwa w sieci, Gosi Instagram czy Twitter to dobre adresy do pozyskiwania wartościowych informacji z tego zakresu. Gosia posiada bardzo dużą wiedzę na temat cyberbezpieczeństwa, którą się dzieli m.in. w podcaście czy swoich kanałach w mediach społecznościowych. To bardzo ważna i potrzebna praca.

Powyższy akapit jednak nie jest po to żeby Was straszyć. Ani tym bardziej nie namawiam nikogo do tego, żeby porzucić media społecznościowe. Chcę tylko przypomnieć, a być może niektórym z Was uświadomić jaka jest prawdziwa rola, jaką mamy tam do spełnienia. Zgadzamy się z tym czy nie, musimy tam być. Tam są nasi klienci i czytelnicy, dlatego i nas tam nie może zabraknąć. Jeśli jednak uważacie inaczej, to popełniłem też tekst o tym, jak usunąć swoje konta z popularnych aplikacji.

O tym, dlaczego w mediach społecznościowych musimy być i dlaczego dla młodego pokolenia są one synonimem internetu napiszę lub nagram wideo innym razem. Teraz wracam do blogów.

Pisanie bloga jest dobre dla biznesu

Myśląc w perspektywie dłuższej niż najbliższy miesiąc czy kwartał dużo bardziej opłacalne jest inwestowanie we własne platformy. (A o tym, że wytrwałość w dążeniu do celu w dłuższej perspektywie się opłaca też kiedyś już napisałem). I blog w mojej ocenie nadaje się do tego doskonale. Własna strona internetowa czy blog to jest miejsce, w którym mamy dużo większą władzę i swobodę w wypowiadaniu myśli. Dodatkowo nie jesteśmy ograniczeni formą ani regulaminem, który zaakceptowaliśmy bez czytania 😉 Z własnym blogiem w gruncie rzeczy jest tak, że dopóki opłaca się domenę i serwer, dopóty ma się swoje miejsce w sieci. I to jest ta dobra strona posiadania własnego kawałka internetu.

Jest też druga strona medalu. Bo napisać artykuł na blog to jedno. Drugie, trudniejsze zadanie jest takie, że jak już coś napiszemy to chcemy, aby treść ktoś przeczytał i musimy doprowadzić do niej odpowiednich użytkowników. No i to moim zdaniem powinien być jeden z najważniejszych celów obecności w mediach społecznościowych.

Dlaczego blogi nie przetrwały

Mam kilka pomysłów żeby odpowiedzieć na to pytanie. Najbardziej oczywistą, która się nasuwa do głowy jest fakt, że prowadzenie kanałów w mediach społecznościowych jest zwyczajnie łatwiejsze. No i szybciej otrzymujemy nagrodę w postaci docierania do nowych odbiorców i poszerzania zasięgów. Praca nad blogiem to zdecydowanie dłuższa droga do osiągnięcia tego celu.

Media społecznościowe też są niechętne do tego, żeby wypuszczać ruch „na zewnątrz”. Dlatego to, co było jeszcze kilka lat temu całkiem normalną praktyką dziś jest już dużo mniej efektywne. Mówię tu o promowaniu się przez linki do zewnętrznych serwisów. Facebook czy Instagram, obecnie TikTok, który rozdaje społecznościowe karty, wolą naszą uwagę i wiedzę zachować dla siebie. Dlatego tak popularne obecnie są rolki, czyli krótkie filmy w formacie pionowym. Media społecznościowe w zamian za zaangażowanie i czas dają dotarcie do użytkowników. Bardzo niechętne są jednak do tego, żeby wypuścić nas na zewnątrz. I ta świadmość z tyłu głowy powinna zawsze być obecna.

Media społecznościowe na pewno są jedną z przyczyn tego, że blogi straciły na popularności. Uważam jednak, że nie jedyną. Moim zdaniem te poznikały z wielu powodów. Niektóre spełniły swój cel i doprowadziły autorów do wymarzonej pracy czy biznesu po czym zostały zamknięte. Niektóre po prostu wygasły, a ich autorzy przenieśli się w inne miejsca. Jeszcze innym wyczerpała się formuła. Przyczyn może być wiele, faktem jednak jest, że naprawdę regularnie prowadzonych blogów obecnie jest znacznie mniej niż kilka lat temu.

Pisanie bloga to czasochłonne zajęcie

Pisanie bloga to też zajęcie bardziej pracochłonne i zajmujące więcej czasu niż stworzenie posta do mediów społecznościowych. Nagroda za wytrwałość i jakość też przychodzi później, jednak jej wartość jest w mojej ocenie dużo większa. Poza większą swobodą wypowiedzi blog to potężne narzędzie marketingowe. Praktycznie każda strona internetowa posiada obecnie wgrane kody śledzące Facebooka, Linkedina czy Google, dzięki czemu jesteśmy w stanie użytkowników, którzy do nas przychodzą odpowiednio segmentować i robić to samo, co platformy społecznościowe robią z nami – próbować ich zmonetyzować pokazując im potem swoje produkty i usługi.

Własny blog to też w mojej ocenie wciąż jedno z najskuteczniejszych narzędzi do pozyskiwania klientów na kilku etapach lejka. Z jednej strony tworząc wpisy edukacyjne docieramy szeroko do osób zainteresowanych danym tematem, najczęściej takich, którzy nas jeszcze nie znają i pokazujemy się jako ekspert z danej dziedziny. Z drugiej strony tworząc wpisy w stylu np. case study pokazujemy co zrobiliśmy dla klientów i jakie to przyniosło im efekty – w ten sposób udowadniamy konkretną wartość jaką współpraca z nami im przynosi. Odbiorcą tych treści z kolei są już osoby będące dalej na naszej ścieżce. I tym osobom udowadniamy, że umiemy rozwiązać ich problem. Niby to samo możemy robić na YouTube czy w mediach społecznościowych, ale jeszcze raz. To, co tworzymy na własną stronę internetową jest naszą własnością. I szansa, że stracimy do tego dostęp przez czyjąś arbitralną decyzję jest znikoma.

Dzisiejsze blogi różnią się od tych sprzed kilku lat

Mam tu na myśli głównie wątek biznesowy. Te media się w ostatnich latach mocno sprofesjonalizowały i są często prowadzone przez zawodowych copywriterów. Nadal jest tu miejsce na własne przemyślenia czy opinie, jednak coraz bardziej stanowią miejsce merytorycznego przekazywania wiedzy. Uważam, że budowanie marki w oparciu o content marketing bez bloga jest niekompletne. Jednak w biznesie musi on być częścią większej całości, żeby spełnił swoją rolę. Żaden kanał w oderwaniu od innych nie ma szans przetrwać.

Kampanie reklamowe w Google czy na Facebooku, newslettery, inne formy reklamy. To wszystko jest ważne, bo pozwala dotrzeć do publiczności. Jednak hubem, centralnym miejscem do koncentrowania ruchu ze wszystkich kanałów powinna być własna strona internetowa i blog. Tak jest i moim zdaniem w najbliższej przyszłości jeszcze będzie najbezpieczniej dla Ciebie i Twojego biznesu.

Jeśli czytasz dziękuję Ci bardzo za dotarcie do końca. No i jeżeli ta treść okazała się dla Ciebie wartościowa, podziel się nią ze znajomymi.

Zapraszam też do obserwowania mnie w mediach społecznościowych: TwitterInstagram, LinkedinFacebook.

Jeśli potrzebujesz wsparcia marketingowego dla swojej firmy, jestem do usług. Zobacz jak mogę Ci pomóc.

Poznajmy się

Cześć, nazywam się Marcin Osiak. Od blisko dwóch dekad zajmuję się szeroko pojętym marketingiem. Mam za sobą pracę w zarówno w mediach, jak i wielu firmach, od startupów po duże globalne brandy kończąc. Od kilku lat pomagam przedsiębiorcom rozwijać ich marketing, dlatego jeśli szukasz sprawdzonego partnera, który z jednej strony podejmie się realizacji działań marketingowych dla Twojej firmy, a z drugiej podpowie jak pewne procesy poukładać żeby zwiększyć sprzedaż w swojej firmie – zapraszam.


Jak usunąć swoje konta z popularnych aplikacji. Praktyczny poradnik

Początek listopada to zazwyczaj czas, w którym zatrzymujemy się na moment i wspominamy bliskich, których już z nami nie ma. W dzisiejszym cyfrowym świecie jednak zostają po nas nie tylko wspomnienia, ale również bardzo liczne ślady cyfrowe. Warto zawczasu zadbać o to, co ma się z nimi stać po naszym odejściu. To będzie praktyczny wpis, który z jednej strony pokaże Ci jak usunąć konto z serwisu, z drugiej jak zadbać o porządek w swoich zasobach już po śmierci. Przyjrzymy się najpopularniejszym platformom.

Google

Tu możesz wybrać czy chcesz usunąć całe konto czy tylko wybrane usługi.

Jeśli decydujesz się na tę pierwszą opcję, to warto zaznaczyć, że usuwając konto Google tracisz wszystko, czyli maile, pliki na dysku Google Drive, kupione filmy i aplikacje w Google Play, kalendarze itp.

Żeby usunąć konto, wchodzisz w zakładkę “Dane i prywatność”, zjeżdżasz na sam dół ekranu i wybierasz opcję “usuń konto” i dalej postępujesz zgodnie z instrukcjami od Google żeby dokończyć proces.

W tym samym miejscu (Zakładka “Dane i prywatność”) jest też opcja “Określ, co ma się stać z Twoimi danymi”. W tym miejscu wybierasz co ma się zadziać, gdy Twoje konto Google przestanie być aktywne. Możesz albo udostępnić komuś dostęp do konta, albo wybrać po jakim czasie od momentu, gdy stanie się ono nieaktywne Google będzie miało je usunąć. I też wchodząc w tę zakładkę postępuj zgodnie z instrukcjami i określ co i kiedy ma się zadziać z Twoim kontem po ustaniu na nim aktywności.

Facebook

Tu również jest w miarę prosto. Chcąc usunąć swój profil wchodzisz na Facebooka, przełączasz się na swój profil. Nad polem do wpisania nowego posta klikasz w trzy kropki, wchodzisz w opcję: “Ustawienia profilu i oznaczania”, dalej w “Twoje informacje na Facebooku” i na samym dole ekranu w “Dezaktywacja i usuwanie konta”. Facebook pozwala albo czasowo wyłączyć konto, albo na stałe je usunąć. Ta pierwsza opcja niejako zamraża Twój profil. Stajesz się niewidoczny, ale Twoje dane nadal są na Facebooku. W dowolnym momencie możesz się zalogować i powrócić do Facebooka. Jeśli zdecydujesz się na usunięcie, to wtedy takiej możliwości nie ma. Wszystkie Twoje dane z Facebooka i Messengera zostaną bezpowrotnie usunięte. Facebook jednak daje kilka dni na “przemyślenie” tej decyzji. Jesli od momentu kliknięcia, że chcesz usunąć konto do wyznaczonej przez Facebooka daty jego usunięcia zalogujesz się na swój profil, proces usuwania zostanie przerwany.

Facebook również zadbał o to, co ma się stać z Twoim kontem po śmierci. Tu Facebook daje dwie możliwości. Pierwsza z możliwości jest taka, że ustanawiasz tzw. “Opiekuna konta”, który dostanie możliwość przypięcia w Twoim profilu posta, zmiany zdjęcia profilowego i w tle, odpowiadania na zaroszenia do grona znajomych, weryfikowania znaczników czy usunięcia Twojego konta. Facebook zaznacza też, że uprawnienia opiekunów może zmieniać lub dodawać im nowe. Druga możliwości jest taka, że zgłaszasz Facebookowi chęć usunięcia Twojego konta po śmierci. W tym drugim przypadku jednak Facebook nie precyzuje kiedy to konto zostanie usunięte i jak należy potwierdzić śmierć.

Żeby odnaleźć tę opcję klikasz w swoje zdjęcie profilowe, wchodzisz w “Ustawienia i prywatność”, dalej w “Ustawienia” i tam masz opcję: Ustawienia statusu „In memoriam”. Wchodzisz w tę zakładkę i postępujesz zgodnie z instrukcjami opisanymi przez Facebooka.

Instagram

Podobnie jak na Facebooku możesz albo dezaktywować swój profil, albo trwale go usunąć. Zasady i różnice są identyczne jak w przypadku profilu na Facebooku. Ścieżka do usunięcia konta jest jednak inna. Jeśli chcesz trwale usunąć swoje konto, przejdź na tę stronę i postępuj zgodnie z instrukcjami. Jeśli nie jesteś zalogowany na Instagram, najpierw zostaniesz poproszony o to, żeby się zalogować.

Podobnie z kontem po śmierci. Możesz nadać status “In memoriam” – wtedy wypełnij ten formularz lub poprosić o usunięcie konta zmarłej osoby – wtedy wypełnij ten formularz. W jednym i drugim przypadku będą Ci potrzebne:

  • akt urodzenia zmarłej osoby,
  • akt zgonu zmarłej osoby,
  • zgodny z lokalnym prawem dokument potwierdzający pełnomocnictwo przedstawiciela zmarłej osoby lub wykonawcy testamentu.

I dopiero jak masz te informacje, możesz wypełnić formularz.

Tik Tok

Ta platforma nic nie pisze o tym jak zadbać o konto użytkownika po śmierci. Zostaje więc samodzielnie o to zadbać. Usunięcie konta tu jest jednak stosunkowo łatwe. Wystarczy przejść do swojego profilu, kliknąć w poziome kreski w prawym górnym rogu, wejść w „Ustawienia i Prywatność”, potem wejść w „Zarządzanie kontem”, potem w „Dezaktywuj lub usuń konto” i potem w „Trwale usuń konto”. I jak tam się już znajdziesz, to dalej postępuj zgodnie z instrukcją

Microsoft

Tutaj jest w zasadzie prosta sprawa. Konto po dwóch latach braku aktywności zostanie automatycznie zamknięte. Jeśli jednak chcesz samodzielnie zamknąć konto, a nie masz danych do logowania, to musisz skontaktować sie z Microsoft. Nie piszą nic bardziej konkretnego na ten temat poza informacją, że dbanie o prywatność użytkowników jest dla nich bardzo ważna.

Jeśli samodzielnie chcesz usunąć konto Microsoft wchodzisz na stronę: aka.ms/closeaccount

Dostaniesz się na stronę, gdzie zostaniesz poproszony o “przygotowanie” swojego konta do zamknięcia np. przez zamknięcie wszystkich subskrypcji czy pobranie danych. Gdy to już zrobisz, to postępuj dalej zgodnie z instrukcjami podanymi na stronie.

Apple

Apple podobnie jak Facebook wprowadził funkcję “Opiekuna konta”, który po naszej śmierci będzie mógł otrzymać dostęp do konta. Przyznać taki dostęp możesz zarówno z poziomu iPhone, jak i iPada czy Macbooka. Wystarczy wejść w Ustawienia, potem funcję “hasło i ochrona”, a następnie postępować zgodnie z instrukcjami podanymi przez producenta. Po ustanowieniu opiekuna pojawi się dostęp do “Klucza dostępu” dla tego opiekuna. Można mu go wysłać lub wydrukować i trzymać gdzieś w wersji fizycznej. Opiekun konta będzie potrzebował tego klucza wraz z aktem zgonu do tego, żeby dostać się na konto.

Aby usunąć konto Apple, wejdź na stronę appleid.apple.com, po zalogowaniu wejdź w zakładkę prywatność, kliknij w kafelek “Twoje Dane” i po przejściu na zakładkę “Dane i prywatność” kliknij w link “poproś o usunięcie konta” na samym dole strony. Po wejściu na tę stronę postępuj zgodnie z instrukcjami. Zanim jednak to zrobisz, usuń z konta wszystkie swoje urządzenia, wygaś aktywne subskrypcje itp.

Inne konta

Ta lista mogłaby być naprawdę długa, bo na co dzień korzystamy z bardzo wielu aplikacji, Spotify, Netflix, aplikacje „To do”, narzędzia webowe np. Canva itp. Nie sposób zebrać w jednym miejcu wszystkiego, dlatego w podsumowaniu polecam stworzenie tzw. czerwonej teczki – najlepiej w formie fizycznej. W posiadaniu “czerwonej teczki” chodzi o to, żeby zebrać w jednym miejscu wszystkie niezbędne informacje “na wszelki wypadek”. Dostępy do konta, informacje gdzie mamy ulokowane oszczędności, loginy i hasła do aplikacji i narzędzi i wszystko to, co uważamy, że po naszej śmierci może okazać się potrzebne dla naszych bliskich.

Jeśli jednak boisz się, że taka teczka wpadnie w niepowołane ręce, to zamiast loginów do banku mogą tam być np. informacje, że IKE mam w tym funduszu, akcje w innym, umowy są w kancelarii X itp. Czerwona teczka to taka mapa drogowa dla bliskich, żeby zamiast szukać i domyślać się gdzie co jest, mieli czarno na białym podane wszystkie niezbędne informacje. W ten sposób łatwiej dostaną się do oszczędności czy będą mogli zalogować się na Twoje konta i je pousuwać.

Z kronikarskiego obowiązku muszę na koniec dodać, że z ideą czerwonej teczki zetknąłem się pierwszy raz u Marcina Iwucia z podcastu “Finanse Bardzo Osobiste”.

Warto też odnotować, że nie wszystkie serwisy udostępniają możliwość samodzielnego usuwania konta. Czasm, jak np. w przypadku Tidala, trzeba napisać na ich support. Wszystko jednak jest do zrobienia.

Jeśli czytasz to zdanie to dziękuję Ci bardzo za dotarcie do końca. No i jeżeli ta treść okazała się dla Ciebie wartościowa, podziel się nią ze znajomymi.

Zapraszam też do obserwowania mnie w mediach społecznościowych: TwitterInstagram, LinkedinFacebook.

Poznajmy się

Cześć, nazywam się Marcin Osiak. Od blisko dwóch dekad zajmuję się szeroko pojętym marketingiem. Mam za sobą pracę w zarówno w mediach, jak i wielu firmach, od startupów po duże globalne brandy kończąc. Od kilku lat pomagam przedsiębiorcom rozwijać ich marketing, dlatego jeśli szukasz sprawdzonego partnera, który z jednej strony podejmie się realizacji działań marketingowych dla Twojej firmy, a z drugiej podpowie jak pewne procesy poukładać żeby zwiększyć sprzedaż w swojej firmie – zapraszam.


Zaufanie, biznes, kot

Zaufanie cenniejszą walutą niż złotówki na fakturze

Zaufanie, biznes, kot

Czym się różni sprzedawca od doradcy? Sprzedawca nie słucha klienta, tylko realizuje jeden cel – dopiąć kontrakt jak najkorzystniej dla siebie. Doradca szuka najlepszego rozwiązania dla swojego klienta. Pyta, podpowiada, drąży, aby na koniec dnia przedstawić rozwiązanie, które faktycznie spełnia jego oczekiwania. Doradca od samego początku stawia na budowanie relacji opartej na zaufaniu ze swoim klientem. Na swojej drodze często niestety spotykam się z osobami, które miały nieszczęście trafić wcześniej na sprzedawców. Czasem zaoszczędzili, czasem przepłacili, na koniec jednak często zostali bez dostępu do swoich zasobów. I gdy współpraca wygasła, tak naprawdę całą historię trzeba zaczynać niemal od nowa.

Ale nie o tym będzie wpis. Nie chodzi o niedopilnowanie zapisów umowy czy przypilnowanie tematu na koniec współpracy. Chodzi o zaufanie. Mam to szczęście, że w przeważającej większości pracuję z małymi firmami. Fryzjerzy, właściciele małej gastronomii, niewielkie firmy usługowe, itp. Te firmy to często jedna, maksymalnie kilka osób, które są dobre w tym, czym na co dzień się zajmują. Te firmy nie mają albo zasobów, albo potrzeb, żeby rozbudowywać swoje struktury o pełnoetatowych pracowników. Ba, w znakomitej większości przypadków nie byłoby zajęcia dla takiej osoby na 40 godzin w tygodniu. Dlatego taniej jest delegować pewne obszary agencjom czy freelancerom.

Obserwując małe firmy bardzo często widzę pewien wzorzec. Swoje własne zasoby kierują do tego, żeby jak najlepiej skupić się na obsłudze klienta i dostarczeniu odpowiedniej jakości produktu. Zlecając jakiś obszar „na zewnątrz” wyrzucają go ze swojej głowy. W takich firmach nie ma miejsca na raporty i sprawdzanie. Wpuszczając kogoś do swojego świata mali przedsiębiorcy wykazują się dobrą wiarą i zaufaniem, że wydelegowany obszar będzie jak najlepiej zaopiekowany z myślą o ich rozwoju.

Niestety, często okazuje się inaczej. Często jest tak, że po zakończonej współpracy nie ma dostępu do fanpage na Facebooku, nie działa strona internetowa, nikt w firmie nie ma dostępu do narzędzi Google, a historia kampanii reklamowych w Google czy na Facebooku przepadła… Często dopiero wtedy poznaje się czy osoba, z którą przedsiębiorca pracował faktycznie zabezpieczała jego interes, czy wyłącznie swój i po posprzątaniu „zabawek” zostawiła klienta z niczym…

Dlatego jeszcze raz. W biznesie – zwłaszcza w tym najmniejszym, nie mającym rozbudowanych procesów kontroli i raportowania – zaufanie jest cenniejszą walutą niż liczba złotówek na fakturze.

A jak to zaufanie wzbudzić? Pozwólcie, że podzielę się kilkoma sposobami.

  1. Słuchać i rozmawiać
    Być może jest to naleciałość z czasów pracy w mediach, jednak umiejętność zadawania pytań i aktywnego słuchania przydaje się również w biznesie. Gdy klienci czasem wyglądają jakby im było wstyd, że się nie znają na obszarze który chcą delegować, zawsze mówię, że każdy ma swoje super moce. Jeden może być świetnym fryzjerem, drugi genialnym kucharzem, trzeci cudownym fotografem. I to, że prowadzą firmy nie znaczy, że muszą znać się na księgowości czy marketingu. Żeby iść do przodu muszą znaleźć osoby, które uzupełnią niezbędne kompetencje.

    Przed pierwszym spotkaniem z klientem zawsze zakładam, że jak chce rozmawiać na temat marketingu, to ma konkretny cel biznesowy który chce osiągnąć. I niezależnie od tego jakie pytanie zada, moim zadaniem jest ten cel poznać. A potem tak poprowadzić rozmowę, żeby znaleźć to, co najważniejsze dla klienta.

    Sprzedawca na pytanie chcę Facebooka przygotowałby ofertę na prowadzenie profilu, kampanie FB Ads, moderację komentarzy itp. i bez słowa wręczył ją klientowi. Doradca spyta – A po co Panu Facebook, co chce Pan osiągnąć? I być może takie pytanie otworzy rozmowę, na końcu której okaże się, że droga do realizacji celu klienta prowadzi zupełnie inną ścieżką.

    Jako podwykonawca nie mający wpływu na proces sprzedaży uczestniczyłem w kilku takich projektach. Niedopasowanie produktu do celu bardzo często kończy się tym, że po prostu się czegoś nie dowiezie. Ale grunt, że na koniec miesiąca jest faktura – prawda? Cóż. Nie. Bo potem często się okazuje, że mamy klienta dwa razy. Pierwszy i ostatni.
  2. Zabezpieczyć interes klienta od początku
    Klient nie musi się znać na księgowości. Dlatego zatrudnia biuro rachunkowe. Nie musi znać się też na marketingu. Dlatego oddaje ten obszar w ręce podwykonawcy i nie wie często nawet jakie pytania zadać i na co zwrócić uwagę, żeby jego interes był odpowiednio zabezpieczony. To w rękach doradcy jest tak wszystko klientowi wytłumaczyć i takie przedsięwziąć kroki, żeby de facto pracował na jego zasobach, a nie budował infrastrukturę u siebie.

    Wychodzę z założenia, że to klient ma być właścicielem swojej domeny, hostingu gdzie utrzymuje stronę internetową, fanpage na Facebooku, konta Google z wizytówką, analityką czy Adsami. Osoba zajmująca się tym tematem, nawet jak musi wszystko zbudować od podstaw, powinna w mojej ocenie przenieść własność na klienta, a sama być tylko użytkownikiem.

    Swoich klientów też zawsze gorąco zachęcam do tego, żeby spróbowali poznać chodź podstawy marketingu. Nawet jak wiedzą, że nie będą się tym sami zajmowali, będą czuć się pewniej mając świadomość na co zwracać uwagę rozmawiając z agencjami czy freelancerami, czy o co ich pytać i z czego rozliczać. Dlatego na szkolenia które prowadzę, oprócz pracowników mających na co dzień zajmować się danym obszarem, zapraszam również ich szefów.

    Moim zdaniem warto doprowadzić do tego, że od początku z klientem mówimy jednym językiem i dążymy do tych samych celów.

  3. Pomóż, a nie sprzedaj
    W każdym swoim bio piszę, że moje biznesowe motto brzmi: „klient nie chce kupić młotka, on chce wbić gwóźdź”. Prowadzenie biznesu w oparciu o to zdanie jeszcze nigdy mnie nie zawiodło. Gdy przedsiębiorca zgłasza się z problemem, moim zadaniem nie jest zrobienie wszystkiego, żeby coś ode mnie kupił. Tak zrobiłby sprzedawca. Moim zadaniem jest znalezienie najlepszego rozwiązania dla klienta, nawet jak się okazuje, że nie leży ono w moich kompetencjach i muszę jego sprawę przekazać komuś innemu. Takie zachowanie zostanie zapamiętane, a nawet jak tym razem nie zarobię, zyskam coś więcej. Szacunek, wdzięczność za pomoc w rozwiązaniu problemu, opinię osoby godnej zaufania.

    Michał Szafrański napisał o tym całą książkę, mówiło o tym wielu blogerów, przedsiębiorców, twórców, powiem i ja. Dobro wraca. W biznesie również. Pracując zwłaszcza z najmniejszymi firmami uważam, że w pierwszym rzędzie powinniśmy być ich przyjaciółmi i ich dobro stawiać na pierwszym miejscu, a kwestie biznesowe i rozliczeniowe traktować jak wypadkową budowania silnych relacji. Nieraz już się przekonałem, co to znaczy dobra referencja od zadowolonego klienta.

Jak mielibyście wynieść dla siebie jedną rzecz z tego wpisu, to chciałbym, abyście zapamiętali takie zdanie. Bądźcie doradcami, a nie sprzedawcami. Pomagajcie klientom, to i Wasze firmy będą się rozwijać.

Poznajmy się

Cześć, nazywam się Marcin Osiak. Od blisko dwóch dekad zajmuję się szeroko pojętym marketingiem. Mam za sobą pracę w zarówno w mediach, jak i wielu firmach, od startupów po duże globalne brandy kończąc. Od kilku lat pomagam przedsiębiorcom rozwijać ich marketing, dlatego jeśli szukasz sprawdzonego partnera, który z jednej strony podejmie się realizacji działań marketingowych dla Twojej firmy, a z drugiej podpowie jak pewne procesy poukładać żeby zwiększyć sprzedaż w swojej firmie – zapraszam.


Scroll to Top